Bartosz Nowicki opowiada o 4 latach doświadczenia w załodze I Love Poland, współpracy z Kapitanem, niuansach żeglowania na VO70 i życiowych wyborach

Od czterech lat w projekcie oraz na pokładzie I Love Poland. Absolwent wydziału nawigacyjnego Uniwersytetu Morskiego w Gdyni pochodzi z miasteczka Rajgród na Podlasiu. Na pokładzie trymer żagli przednich.

Fot. Robert Hajduk / PFN

Bartosz to zdecydowanie pasjonat oraz profesjonalista. Mimo że na jachcie Volvo Open 70 żegluje od 2019 roku, wciąż się nim fascynuje i uczy niuansów, co nietrudno wychwycić w jego opowieściach:

„Niezależnie od tego, czy pływasz pontonem z podstawową elektroniką, trenujesz flotę regat amatorów, czy też dążysz do Pucharu Ameryki, na pewnym etapie ścigania i doskonalenia swoich umiejętności, potrzebujemy zbierania oraz analizowania danych z pływania. W tym celu został opracowany szereg narzędzi dedykowanych do analizy wydajności jachtu określanego jako „performance”. Nasz jacht ma ustalony performance, czyli wyliczony model, który mówi, że w danych warunkach przy określonym kącie powinniśmy płynąć z określoną prędkością wyrażoną w procentach od 0 do 100. Zdarza się, że wyciągamy znacznie więcej niż założone 100%, np. przy sprzyjającej fali. Niestety działa to w dwie strony i może być też mniej korzystnie. Trzymanie jachtu na odpowiednich numerach to bardzo długa droga. Musisz robić wszystko, żeby do tych 100% dojść i nie oznacza, że tak już będzie na stałe. Ciągle trzeba notować, jaka była fala, kierunek wiatru, przechył, napięcie na sztagu, ilość miecza, wychylenie kilu, napięcie na halsie, konfiguracja żagli, rozmieszczenie ciężaru na pokładzie itp. Przy sobie mam cały czas wodoodporny notes, w którym zapisuję wszystkie drobne rzeczy. Pamięć jest zawodna, a dzięki notatkom zawsze mam pod ręką wstępne dane oraz ustawienia. Z czasem przychodzi chwila, kiedy ma się już optymalne ustawienia, wówczas rozpędzenie się podczas regat jest dużo łatwiejsze. Każdy trening oraz każdy wyścig muszą być tym malutkim krokiem do przodu”.

Na początku nic nie zapowiadało takiego przebiegu jego żeglarskiej kariery:

„W wieku 9 lat stawiałem pierwsze kroki w żeglarstwie w niewielkim ośrodku żeglarskim w moim rodzinnym mieście w Rajgrodzie. Zaczynałem od małych łódek, gdzie pływałem na prawie wszystkim, co było dostępne na tamten czas. Tak naprawdę trzeba było dostosować się do tego, co było. Faktem jest, iż rywalizacja i wygrywanie zawsze przynosiły mi satysfakcję”.

W pewnym momencie życia trzeba było wybrać między nauką a żeglarstwem:

„Kiedy przyszły pierwsze wyniki i jak już się człowiek zafascynował żeglarstwem oraz chciał więcej, to nastał czas liceum. Wybrałem Ełk i tam pomimo dobrych uwarunkowań miasta położonego nad jeziorem, żeglarstwo niestety nie miało perspektyw. Wybierałem pomiędzy nauką a żeglowaniem, wygrała nauka, ale wiedziałem, że do żeglarstwa wrócę prędzej czy później. Na studia poszedłem na Akademię Morską w Gdyni, na wydział nawigacyjny”.

Fot. Robert Hajduk / PFN

Pojawiła się szansa powrotu do żeglarstwa:

„I tak naprawdę byłem trochę rozczarowany, bo tego żeglarstwa regatowego na niegdyś Akademii dziś Uniwersytecie Morskim nie było zbyt wiele. Okazało się jednak, że w Ośrodku Żeglarskim Akademii Morskiej są dwa ciekawe jachty regatowe. Jeden z nich po małym dopieszczaniu był gotowy do ścigania. Była to klasa ćwierć tony, której konstrukcja moim zdaniem jest trochę podobna do Volvo Open 70. Oczywiście gabaryty inne, mniej żagli z przodu i bez uchylnego kilu. Mieliśmy tam bagsztagi i checkstay-e, maszt można było ustawiać dowolnie. Podobna praca w załodze i ciągłe kombinowanie, jednak skala inna. Mieliśmy wolną rękę i możliwości, by zbudować fajny zespół, więc po niedługim czasie przyszły też wyniki. W międzyczasie wystartowałem w regatach w Saint Tropez z kapitanem Jarkiem Kaczorowskim, później w Copa del Rey na Palmie, Middle Sea Race na Malcie i bardzo mi się to wszystko podobało. Po jakimś czasie zadzwonił Jarek i zaproponował udział w nowym żeglarskim projekcie”.

Bartosz zaczął pracę w zawodzie i związał się z nawigacją na statkach. Jednak życie napisało inny scenariusz, ponieważ szybko otrzymał niecodzienną propozycję. Długo się nie zastanawiał, w pierwszej możliwej chwili rozwiązał kontrakt i rozpoczął przygodę z Volvo Open 70:

„Przyszedłem na kilka treningów i zostałem. Zrezygnowałem z pracy oraz obróciłem swoje życie o 180 stopni, żeby dołączyć do załogi”.

Fot. Robert Hajduk / PFN

Z autorytetem na pokładzie I Love Poland:

„Nie chodzi tu o to, by dzień i noc mielić wodę. Ważne jest, by mieć kogoś, kto przekaże jakąś wiedzę oraz czegoś nauczy. Mamy taką osobę na pokładzie, jest nią nasz kapitan Grzegorz Baranowski. Człowiek, który zjadł zęby na ściganiu. Cieszy mnie możliwość czerpania wiedzy od tak utytułowanego żeglarza, choć czasem trzeba z niego tę wiedzę wyciągać, zapytać, podpytać. Często coś, co dla nas jest niejasne, dla niego jest rzeczą naturalną. Zdecydowanie człowiek z ogromną wiedzą, którą trzeba wykorzystać, będąc w tym projekcje. Swoją przygodę z ILP zacząłem na pozycji pitamana. Podobało mi się. Miałem swoje linki oraz trochę władzy w kokpicie. Po pewnym czasie dochodzisz do momentu, w którym wiesz, że potrzebujesz spróbować czegoś innego, zobaczyć dany manewr z innej perspektywy, żeby dalej się rozwijać. Pojawiła się okazja zostać dziobowym, więc tak też uczyniłem. Jest to najbliższa współpraca pitman – dziobowy, gdzie czasem mieliśmy spory. Tam wyjaśniłem sobie kilka rzeczy i poznałem inny punkt widzenia. Cóż, trochę mnie tam zmoczyło. Chciałem pójść dalej na inną pozycję, żeby poznać ten jacht lepiej. Miałem świadomość, że Baranek jest świetnym trymerem docenianym na świecie, więc postanowiłem pójść na trym, póki jest w pobliżu, żeby się od niego jak najwięcej nauczyć i tak już zostałem. Na tej pozycji codziennie się czegoś uczysz i to mi bardzo odpowiada”.

W ubiegłym roku awaryjnie objął funkcję nawigatora w RORC Transatlantic Race. Był to swego rodzaju egzamin, który przeszedł pomyślnie. Pragnie doskonalić swoje umiejętności w kokpicie, pomimo iż nawigacja to jego wyuczony zawód:

„Nawigacja przychodzi mi na ogół łatwo. Wszystkich tych systemów uczyłem się na studiach. Czasem jestem na siebie zły, że nie poszerzam sobie horyzontu, bo mógłbym się bardziej w to zagłębić, ale uznałem, że nawigacji i meteorologii mogę się zawsze douczyć. Wolę ten czas wykorzystać na wyciąganie wiedzy od Baranka, by jak najlepiej rozwinąć się w tym żeglarskim kierunku”.

Fot. Robert Hajduk / PFN

Bartek swoją wiedzę przekazuje też innym. Jako członek załogi I Love Poland uczestniczył w czterech już edycjach Programu Szkoleniowego. Treningi z nowymi ludźmi to czas wymagający dla wszystkich:

 „Wszystko zależy od grupy i tak naprawdę podczas Programów Szkoleniowych też się uczę. Przychodzą do nas osoby z innym spojrzeniem i czasami okazuje się, że można zrobić coś inaczej, troszkę zoptymalizować swoje działania. Zaczynamy „uniwersyteckie” dyskusje, dlaczego tak, a nie inaczej i to jest ciekawe. Często zdarza się, że z powodu złożoności tej łódki osoby zaczynają się gubić, tracą swoją pewność siebie i zapominają, że mają po prostu robić to, co robią na co dzień dobrze – trymować, sterować itp.”

Najważniejsze cechy i predyspozycje członka wieloosobowej załogi jachtu regatowego:

„Wydaje mi się, że do załogi powinni dobierać się ludzie, którzy są w stanie współpracować, zrozumieć siebie nawzajem. Przede wszystkim rozmawiać ze sobą nie tylko wtedy, kiedy jest dobrze, ale szczególnie wtedy, kiedy z jakiegoś powodu nie wychodzi. To nie jest problem wziąć dziesięciu super zawodników indywidualistów, problemem jest to, że muszą się jeszcze ze sobą dobrze skomunikować. Jeżeli jedna osoba nie czuje się pewnie na swojej pozycji, działa to, jak domino. Nieraz z drugiej pozycji starasz się pomóc tej osobie, która na przykład ma chwilową słabość, ale już wtedy swojej pracy dobrze nie robisz. Bardzo ważny jest spokój, pewność w działaniu i sumienne przygotowanie do wyścigu. Rzeczy odłożone w czasie, niestaranne przygotowanie do wyścigu, rozkojarzenie, mszczą się w najmniej odpowiednim momencie. Czasami potrzebna jest praca z psychologiem, by rozwiązać jakiś problem. Znam dużo załóg, głównie dwuosobowych, które współpracują z psychologiem. Po takich spotkaniach robią duże kroki, które owocują lepszymi wynikami. Z autopsji wiem, że czasem trzeba odpuścić i pójść na kompromis”.

Jak widać, Bartek odnajduje się w takich sytuacjach idealnie i wraz z Grzegorzem Baranowskim tworzą trzon załogi I Love Poland od początku istnienia projektu. Bartek ma świadomość tego, że wciąż musi się uczyć, żeby dojść do światowego poziomu, ale konsekwentnie chce tą drogą kroczyć, a do pracy na statkach zawsze może wrócić, ponieważ wie, że tam zostawił sobie otwartą furtkę.

Fot. Robert Hajduk / PFN

poprzedni artykułnastępny artykuł