Słaby wiatr i duża flota jachtów Maxi podczas wyścigu Rolex Giraglia

Organizowane przez Yacht Club Italiano we współpracy z Yacht Club Sanremo i Société Nautique de Saint-Tropez, regaty Rolex Giraglia to piąte z siedmiu wydarzeń w ramach International Maxi Association 2022-23 Mediterranean Maxi Offshore Challenge, który rozpoczął się jesienią zeszłego roku od Rolex Middle Sea Race i zakończy się sierpniowym wyścigiem Palermo-Montecarlo. W tym roku wyścig obchodził swoją 70. edycję, w której 27 jachtów Maxi rywalizowało wśród 155 startujących w wyścigu offshore.


fot. Robert Hajduk / PFN

Zgodnie z przewidywaniami walka o zwycięstwo na mecie toczyła się między 100-stopowym Black Jackiem Petera Harburga i Magic Carpet Lindsay’a Owen-Jones i ostatecznie Black Jack przekroczył linię mety po 23 godzinach i 11 minutach mając dziewięć minut i 12 sekund przewagi.

I Love Poland zakończył wyścig jako 11. jednostka i 10. w grupie IRC 0 z czasem 1 doba, 3 godziny i 19 minut. Kapitan Grzegorz Baranowski ocenia wyścig jako udany, ale ze względu na słaby wiatr niezbyt korzystny dla jachtu klasy Volvo Open 70, jakim jest I Love Poland: „Dla nas po raz kolejny było za mało wiatru. Gdyby wiało powyżej 10 węzłów, kiedy moglibyśmy wychylić nasz kil, to nie byłoby tak źle. Ledwo przesuwaliśmy się do przodu, ale i tak dobrze, jak na tego typu warunki”.

Dlaczego jacht VO70 nie lubi słabego wiatru i w czym jest gorszy od innych jednostek maxi tłumaczy Konrad Lipski: „W porównaniu do reszty stawki ważyliśmy dużo więcej względem tego, ile żagla mieliśmy. Ta łódka jest zrobiona na pełen offshore, a nie na płaską wodę i pływanie w słabych podmuchach na Morzu Śródziemnym, więc nie ma się co dziwić, że lżejsze i większe jednostki pojechały szybciej. A przed mniejszymi jakoś się obroniliśmy. Nie było drugiej offshorowej łódki, poza Black Jackiem, który również ma kil uchylny i startuje w regatach Sydney-Hobart, ale na pewno nie jest gotowy, żeby pływać dookoła świata i przez południowy ocean, a nasza łódka po to właśnie została zbudowana. ILP jest szeroki, stosunkowo krótki względem szerokości, a patrząc na inne konstrukcie, z którymi się ścigaliśmy, to byliśmy ciężcy. Uchylny kil użyliśmy tylko w kilku momentach, a przez większość wyścigu mieliśmy go na zero albo nawet na zawietrzną, żeby pochylić łódkę i choć trochę wypełnić żagle”.


fot. Robert Hajduk / PFN

Trasa regat, która pierwotnie miała mierzyć 241 mil morskich została skrócona do 215 ze względu na testy militarne wokół wyspy Levant, która miała być znakiem zwrotnym wyścigu. Z Saint-Tropez jachty pożeglowały na północny wschód do boi zwrotnej, następnie w kierunku skały Giraglia, a po jej minięciu na metę w Genui.

Mieliśmy udany start, ale trochę problemów z wyjściem z wąskiej zatoki przy Saint-Tropez, kiedy 7 większych łódek zabierało nam wiatr. W tej grupie byliśmy najmniejsi z większych i najwięksi z najmniejszych” – tak o początku wyścigu opowiada Grzegorz Baranowski, a Konrad Lipski dodaje: „Była spora flota dużych jachtów, ale na szczęście linia startowa była dosyć długa. Staraliśmy się nie wpakować między te większe łódki, a i tak musieliśmy w pewnym momencie uciekać, żeby poszukać czystego wiatru i pożeglować swoim tempem”.


fot. Robert Hajduk / PFN

Ale dopiero końcówka, jak opowiada nawigator Konrad, była największą niewiadomą tego wyścigu: „Im bliżej Genui, tym większy znak zapytania. Z kim nie rozmawiam, to mówi, że tam wiatru jest zwykle mniej niż w prognozie i nie sprawdza się żaden model pogodowy. Akwen w tym miejscu jest nieprzewidywalny, ponieważ wiele systemów spotyka się w jednym miejscu. Każda bryza wieje w swoją stronę, a na zachód od Genui jest wysoki brzeg. Ostatnie dwie mile do mety żeglowaliśmy najpierw na lewym halsie pełniejszy upwind, później postawiliśmy genakera, bo zrobił się downwind, a na końcu ponownie płynęliśmy ostro do wiatru, tylko że na prawym halsie. Na tym krótkim odcinku o 270 stopni obróciło nam wiatr, do tego też mieliśmy chwilę ciszy”.

Na regaty do stałej załogi dołączyło troje żeglarzy z bardzo różnorodnym doświadczeniem. Tymon Sadowski jest sternikiem zwycięskiej załogi YKP Lubelskie Lublin z pierwszej rundy tegorocznej Ekstraklasy Polskiej Ligi Żeglarskiej i żeglował już na I Love Poland oraz na podobnej jednostce Volvo – Sailing Poland. Jacek Wysocki to specjalista na pozycji dziobowego i wraz z Grzegorzem Baranowskim stanowili człon włoskiego teamu +39 rywalizującego w Louis Vuitton Cup 2007 do Pucharu Ameryki. Katarzyna Barabasz jest jedną z najbardziej doświadczonych w pływaniu na dużych jachtach żeglarką w Polsce, była członkiem wielu załóg, startowała na wielu regatach, a na Volvo Open 70 pożeglowała pierwszy raz. Kapitan pozytywnie ocenił ich pracę podczas regat Rolex Giraglia: „Jacek to profesor w swoich fachu i fajnie mieć takiego człowieka na dziobie. Minimum przepływu informacji, a maksimum zrozumienia. Myślę, że załoga miała okazję podejrzeć starego lisa i zobaczyć jak on się zachowuje, jakie ma ruchy. Kasia trochę posterowała i kobiece wyczucie na pewno się przydało w tym zmiennym słabym wietrze. Pomogła również chłopakom na młynkach, a Tymon bardzo dobrze spisał się jako trymer grota, którym pracował z Kubą. Cały czas chodziły wózki, cały czas się pytał i był otwarty na dyskusje. Zrobił super robotę podczas tego wyścigu”.


fot. Robert Hajduk / PFN

Załoga I Love Poland startowała w składzie:

Grzegorz Baranowski – sternik, kapitan

Konrad Lipski – nawigator

Bartosz Nowicki – trymer żagli przednich

Patryk Richter – trymer żagli przednich

Borys Michniewicz – pitman

Wiktor Kobryń – pitman

Mateusz Byrski – dziobowy

Pacyfik Koseski – dziobowy

Jakub Surowiec – trymer grota

Jacek Wysocki – dziobowy

Katarzyna Barabasz – floater / zmiennik na pozycjach

Tymon Sadowski – trymer grota

Robert Hajduk – fotograf

poprzedni artykułnastępny artykuł